Ktoś dla mnie ważny zapytał mnie, czy jako ratownik ratuję innych ludzi. Odpowiedziałam, że nie miałam okazji, ale czy na pewno? Jak rozumieć pojęcie "ratowania" . Każdego dnia staram się, myślę o tym jak pomagać innym, jak pomóc im odaleźć siebie. Rozmawiam z nimi i staram się...
Chyba sama nie wierzę w to co chciałam tu napisać. Przecież to ja potrzebuję pomocy. Próbuję ratować sama siebie, wytłumaczyć sobie jaki świat potrafi być piękny. Jak mogę więc tłumaczyć coś innym, skoro sama w to nie wierzę ? Jakie mam do tego prawo?
Pocieszać - tak, staram się pocieszać ludzi, gdy tylko jest taka potrzeba. Zawsze chciałam być dla kogoś dobrym duszkiem i próbuję to realizować. Gdy na czyjejś smutnej twarzy pojawia się uśmiech - czyż nie jest to w pewnym sensie niewielki ratunek? Ratunek przed smutkiem, przed łzami, przed nie wiarą w siebie? Daję im to, czego sama nie mam - czyż to nie paradoks?